– Polecam ten obóz każdemu, kto chce podnieść swoje umiejętności i dla kogo praca nie jest obca. Panuje tutaj dyscyplina, która pomaga zachować koncentrację – mówi Aneta Kula.

Aneta Kula: Podobał mi się porządek, w którym były ułożone wszystkie kolejne czynności, które wykonywaliśmy w ciągu dnia. Jeśli stosowaliśmy się do tego planu, to pomimo dawania z siebie 100% na treningach, nikt nie był przemęczony. Każdy trening był tematyczny, a na początku mogliśmy o nim posłuchać i zapoznać się z jego specyfiką i najważniejszymi uwagami. Myślę, że długość obowiązkowych treningów była idealna, ponieważ różni gracze mają różną wytrzymałość, wynikającą również z wieku. Ja akurat nie byłam mocno zmęczona, dlatego często przebywałam wieczorami na hali, między innymi mierząc się z kolegami, serwując i trenując odbiór. Hala była do naszej dyspozycji i nawet ludzie z największą ambicją mogli się na niej porządnie „nagrać”, dlatego nie spotkałam się z niedosytem, który nieustannie towarzyszy mi w moim mieście po każdym skończonym (i nawet długim) treningu. Trening w dwie osoby był nawet możliwy godzinę przed wyjazdem! Dla mnie jest to wspaniała sytuacja. 6 razy w tygodniu, rano, wybiegaliśmy na rozruch. Przyznam, że wystraszyłam się, kiedy się o nim dowiedziałam, ale potem okazało się, że całkowicie bezpodstawnie. Po powrocie byliśmy chwilę zmęczeni, ale zaraz się budziliśmy. Bardzo pozytywnie mnie to zaskoczyło. (Nawet postanowiłam to kontynuować również w swoim mieście.) Jeśli tylko ktoś zasypiał o dobrej godzinie, to w takim układzie dnia szedł na poranny trening świeży i rześki, co pozwala na pełną koncentrację i maksymalne wykorzystanie treningu. Jestem szczęśliwa, że się tutaj znalazłam. To niby tylko 10 dni. Wydawało mi się, że to da niewiele, ale myliłam się. Okazało się, że skok był niesamowity. Teraz nie dowierzam w to, jak grałam dwa tygodnie temu. Czuję nową jakość, wyższy poziom. Gra mi się znacznie bardziej płynnie. Tego mi było trzeba. Wykorzystałam ten czas najlepiej, jak mogłam, co przełożyło się na postęp. Strona mentalna również się poprawiła. Miałam duże kłopoty z nerwami. Traciłam głowę, kiedy podchodziłam do stołu, do gry właściwej. Zależało mi na wyniku. Zepsuty serwis rywala mnie cieszył, a świetna (mimo, że przegrana) wymiana już nie! To był wielki błąd. Po 2. obozowym turnieju, kiedy znowu straciłam głowę, zorientowałam się jak głupio się zachowuję i jaki zły przykład daję młodszym i pomyślałam, że tak dłużej być nie może. Strona mentalna ma przecież równie duże znaczenie, jak strona fizyczna. 3. turniej potraktowałam jako eksperyment. Postanowiłam nabrać to pożądane, pozytywne nastawienie, którego tak bardzo mi brakowało. Skupiłam się na samym, jak najwyższym poziomie, bo to do niego dążę. Wynik nie powinien mnie obchodzić, bo rywal również ma na niego wpływ. Ja mam tylko pokazać pełnię swoich możliwości. Jeśli tak robię, a przegrywam, to znaczy, że po prostu ktoś był tego dnia lepszy i koniec. A jeśli ktoś jest minimalnie słabszy tego dnia, to moja maksymalnie dobra gra, niesiona spokojem, umożliwi mi zwycięstwo. Nerwy nie pozwalają grać. Właśnie coś podobnego usłyszałam od trenera Grycana nieco wcześniej i zrozumiałam to. Dzięki temu nastawieniu, w 3. turnieju czułam dużą swobodę i nawet udało mi się to przełożyć na wynik. Szczęśliwie pokonałam młodszego, ale lepszego kolegę, który nie przyjął tego nastawienia. Gdyby tylko miał inną mentalność, nie miałabym z nim dużych szans. Tak wiele znaczy to, jak myślimy. W innym meczu przegrywałam w ostatnim secie 4:10, ale postanowiłam wykorzystać jak najwięcej piłek. I rozegrałam 3 śliczne akcje, w których zapunktowałam. Przy następnej popełniłam błąd, ale to też część gry. Po tym meczu byłam zadowolona, że tak potrafię, że wykorzystałam tak dużo piłek, jak tylko mogłam, co przełożyło się na zwiększenie efektywności treningu. I takie nastawienie powinnam kontynuować. Eksperyment się udał. Kto wie, jak wiele da mi sama zmiana nastawienia? Pewne jest to, że brak tej zmiany zahamowałby mój postęp, którego bardzo potrzebuję, z uwagi na to, że dosyć późno rozpoczęłam swoją przygodę z tenisem stołowym i dziewczyny z mojej kategorii mają nade mną kilkuletnią przewagę w treningu. Wielu zapewne by się poddało, ale – jak powszechnie wiadomo – wiara czyni cuda. Dlatego dalej walczę – ze sobą, z przeciwnościami losu, ze zmęczeniem, ze schematami. Ten obóz bardzo mi w tym pomógł i znacznie zwiększył moją wiarę. I o to chodzi. Dziękuję wszystkim, których tutaj spotkałam, z którymi trenowałam, którzy umożliwili mi podniesienie umiejętności i którzy mi pomagali. Spotkamy się za rok!

Przemyślenia Wiktora (czyli moje) po obozie

  1. Ciężko pracować na treningach w klubie, bo dalej warto doskonalić swoje umiejętności.
  2. Udoskonalić się mentalnie.
  3. Robić podsumowania po treningach, a szczególnie po zawodach.
  4. Dawać przykład młodszym, aby i oni dawali z siebie wszystko, grali z zaangażowaniem i myśleli w trakcie gry.
  5. Stawać się dzięki tenisowi lepszym człowiekiem.
  6. Być spokojnym w trakcie gry i cieszyć się nią, czyli grać w grę Pollyanny (gra w radość)
  7. trenować nowo poznane lub rzadko grane elementy i schematy.
  8. Udoskonalać często grane uderzenia.
  9. Uczyć się zaskakujących zagrań.
  10. W tym punkcie jedyny minus – jedzenie (głównie ilość i jakość).
  11. PODĄŻAĆ DALEJ DROGĄ MISTRZOSTWA!!!

 Wiktor Smolarczyk

Oglądamy film “Pollyanna”

Zdjęcia: Lucyna Dąbrowska