Na zdjęciu: Samuraje z klanu Choshu w trakcie wojny Boshin (fot. Felice Beato 1868-1869, domena publiczna)                               https://histmag.org/Ostatni-samuraje-japonscy-wojownicy-Galeria-16229

W jakim wieku polskie dzieci zaczynały w średniowieczu trening szermierki? Kronikarze są zgodni: „gdy raczkowały, już wtedy ich oswajano z bronią i sadzano w siodle, a gdy wyrośli każden był wart tyle, co stu innych wojów za granicą”.

 

Tenis stołowy w kontekście innych dyscyplin

 

Lider potrafi ,,pociągnąć’’ grupy ludzi do autentycznej pracy nad sobą.

Jerzy Grycan (Integralny Tenis Stołowy)

  Postanowiłem napisać ten artykuł, aby spojrzeć na tenis stołowy panoramicznie, aby ping-pong odnaleźć w szerszym kontekście. Naukowcy użyliby zwrotu ,,meta tenis stołowy”, czyli tenis stołowy poddany analizie z szerszej, obiektywnej perspektywy. Artykuł podzielę na akapity styczne z tematyką naukową oraz interdyscyplinarną, porównując tenis stołowy do piłki nożnej oraz sztuk walki.

Paradygmat

Nasza wiedza jest i będzie ograniczona. Nasza ignorancja jest i pozostanie nieograniczona.

Karl Popper

  Nauka w służbie tenisa stołowego. Brzmi pięknie, tylko czy to prawda? Czy współczesny tenis stołowy to dyscyplina, która opiera się na faktach czy mitach, na definicjach czy domysłach? Nim ustosunkuję się do tego problemu, kilka słów poświęcę zagadnieniu nauki samej w sobie i pułapkom, które towarzyszą pseudonaukowemu bełkotowi. Definicją nauki zajmowali się Kuhn oraz Popper. Kuhn odkrył, że współczesna cywilizacja wypracowała umowny paradygmat bazujący na zbiorze niekompletnych faktów. Popper odkrył, że każda epoka uaktualnia fakty zmieniając oblicze paradygmatu. Znakomicie obrazuje to historia fizyki. Newton sądził, że czas i przestrzeń są niezmienne i absolutne. Einstein uaktualnił newtonowski paradygmat o cechę względności. Czasoprzestrzeń okazała się elastyczna i podatna na wpływ różnych czynników jak prędkość poruszania, czy grawitacja. Czas w różnych miejscach płynie w różnym tempie i łączy się na różne sposoby z przestrzenią. Einstein postanowił postawić kropkę nad „i”, i uznał czasoprzestrzeń za byt mierzalny, mechanistyczny oraz zdeterminowany. Einsteinowski paradygmat uaktualnili fizycy zajmujący się mechaniką kwantową. Świat okazał się bardziej skomplikowany i nieprzewidywalny, niż przypuszczał Einstein. Do końca życia nie chciał zaakceptować nowego paradygmatu, mimo faktów i dowodów przemawiających na jego korzyść. Musiał mieć gorzką minę, gdy podziwiał równanie Schrödingera lub zasadę Nieoznaczoności Heisenberga. Ciekawe jaką minę miałby Euklides, gdyby potrafił podróżować w czasie. Większość jego paradygmatów, jeśli nie wszystkie, traci sens w obliczu hiperprzestrzeni, która otwiera perspektywę nowych wymiarów. W obliczu wypukłej lub wklęsłej przestrzeni albo takiej, której nie potrafimy sobie wyobrazić, suma kątów trójkąta będzie generowała inny wynik, niż w oparciu o płaszczyznę. „Dajcie mi punkt podparcia a poruszę ziemię”. A jeśli punkt podparcia ulega zmianie? Czy większym geniuszem jest ten, kto rozumie współczesne paradygmaty, czy ten kto pojmuje, że w przyszłości zostaną uaktualnione? Paradygmat Euklidesa sfalsyfikował i zaktualizował Riemman ale to już inna historia. Posiadamy więc paradygmat, który jest zwierciadłem czasów. Społeczeństwo inaczej postrzegało świat i sport w epoce „Janka muzykanta”, inaczej w epoce Matwiejewa i dzisiaj, a inaczej będzie postrzegać jutro. Dziś w dobie kapitalizmu biznesmeni lub politycy najczęściej fundują granty. Nie trzeba geniusza, by zrozumieć jakie niesie to zagrożenie. Moc paradygmatu ujawnia się w użyteczności z perspektywy nieuczciwego polityka lub łakomego na zysk materialisty. No właśnie, czy hedonista wspierałby badania, których wyniki zaburzyłyby obraz w „3D”?

  Zagadnieniami oszustw w świecie nauki zajmują się Cremo oraz Witkowski. Ci wybitni naukowcy otwierają czytelnikom oczy na działanie mechanizmów manipulacji we współczesnej nauce. To przerażające jak łatwo nieuczciwym naukowcom manipulować tłumem. Witkowski w „Zakazanej Psychologii” wspomina o powszechności w kreowaniu fałszywego obrazu paradygmatu i dodaje, że samo zajmowanie się tą tematyką przysporzyło mu wielu wrogów. Jeśli obnażasz matrix, nie licz na wyrozumiałość systemu. Cremo w „Zakazanej Arecheologii” opisuje ze szczegółami jak stracił pracę, bo przedstawił niewygodne dla paradygmatu fakty. Tylko, że jak zwykł mawiać Aldous Huxley: „fakty nie przestają istnieć tylko dlatego, że się ktoś na nie obraził”.   

Jak się ma kondycja faktów w tenisie stołowym? Czy istnieje naukowy a może pseudonaukowy paradygmat? Czy trenerzy obrażają się na fakty? Czy trenujemy w matrixie fałszywych przekonań? Czy szkoleniowcy mają dostęp do wyników badań naukowych i szkolą w oparciu o fakty, a może wróżą z fusów? Istnieją dwa główne i przeciwstawne paradygmaty w tenisie stołowym. Paradygmaty, które dla uproszczenia nazwę szkołami „Bompy/Sozańskiego” oraz „Balyi”. Paradygmat Bomby/Sozańskiego jest moim zdaniem bardzo wygodny dla… atletów. Dla tenisistów stołowych jego przesłanie stanowi klasyczny FAKE NEWS. Dlaczego? Bo paradygmat Bompy/Sozańskiego w kontekście tenisa stołowego nie bazuje na faktach. Fakty są następujące: okres wrażliwy na rozwój cech wiodących w tenisie stołowym trwa między dziewiątym a dwunastym rokiem życia. Adepci szkoły Bompy/Sozańskiego zalecają w tym okresie akcentowanie treningu ogólnorozwojowego. I tu wkracza do akcji Istvan Balyi: – hej co wyprawiacie? Przecież badania nad mistrzami świata (Paradygmat LTAD oraz Fundamenty) aktualizują stary paradygmat. Sporty się różnią a tym samym metodyka szkoleniowa wiodąca do sukcesów. Inaczej powinien trenować kulturysta a inaczej tenisista stołowy. Przy czym Baily ma na myśli decydującą różnicę w planowaniu mikrocyklów, makrocyklów lub cyklów długofalowych. Idea ,,małego świata’’ także odbiega w naukowych standardach od wyświechtanej i klasycznej definicji makrocyklu-szablonu dla różnych zawodników identycznego. Garnitur szyty w tym samym rozmiarze na każdą okazję i dla każdego człowieka. Podejrzana sprawa? Czy tędy droga do sukcesu? Współczesne badania naukowe sugerują, że powinno się indywidualizować plan treningu w zależności od płci, talentu, typu oraz stylu gry. Parafrazując słowa pewnej piosenki: „trenować każdy może trochę lepiej lub trochę gorzej”. Nie jest moją aspiracją oceniać, w tym artykule czy Kowalski lepiej trenuje od Nowaka a może na odwrót? Nie mam pojęcia? Myśl przewodnia tego artykułu brzmi: kto z nich trenuje naukowo? Mówiąc tak na marginesie i pół serio, pół żartem najłatwiej obala się te paradygmaty, których się nie zna. Nie jest sztuką drwić z książek, których się nie przeczytało. Co innego poznać temat i wypracować własną ścieżkę… 

Jak powinien trenować tenisista stołowy w ramach naukowego paradygmatu? Jak wygląda makrocykl przefiltrowany przez paradygmat Istvana Balyi? O tym traktują warsztaty z cyklu Fundamenty. Przygoda z Fundamentami bez wątpienia zaktualizowała mój dawny paradygmat szkoleniowy. W szczególności Fundamenty 5 (Trening Taktyczny w Tenisie Stołowym), których moduły są wsparte na statystyce czołowych zawodników i zawodniczek świata posługujących się wszystkimi pięcioma stylami gry.          

Hogwart

Idą ciężkie czasy Harry… Wkrótce wszyscy będziemy musieli wybrać między tym co słuszne, a tym co łatwe.

J.K. Rowling (Harry Potter i Czara Ognia)   

Nie bez kozery zatytułowałem ten akapit Hogwart. Tak uczniowie uczęszczający do szkoły powołanej przez Rona Clarka mówią o instytucji, w której się uczą. Ron Clark to postać nietuzinkowa. Ron Clark to żywa legenda. Gdybym to ja przyznawał nagrody Nobla, Ron by ją otrzymał w pierwszej kolejności. Jak to jest rzucić sobie wyzwanie niemożliwe i sprostać? Spytajcie Rona, człowieka który postanowił uczyć trudną młodzież z Północnej Karoliny i Nowego Yorku. Nie tylko zapuszczał się w miejsca, gdzie żaden „biały” nie odważyłby się pójść i nie tylko uczył trudną młodzież. On zmieniał dzieci i sprawiał, że zaczynały odnosić sukcesy. Jego podopieczni wygrywali stanowe „olimpiady naukowe”. Mówimy o dzieciach, które wywodziły się z biedoty, w które wcześniej nikt nie wierzył i którym nikt nie dawał szansy na cokolwiek. Zwłaszcza one same… Ron opisał swój styl nauczania w książce traktującej o 55 życiowych zasadach. Podstawowa zasada brzmi: „traktuj dzieci serio a odpłacą ci tym samym”.                                    

Pep Team

Skoro Barcelona jest najsilniejszą drużyną świata nie każdy piłkarz może w niej grać.

Motto Pepito Guardiola Team

 Niezwykle popularną dyscypliną sportową jest futbol. Piłka nożna ma rzesze fanów. Skoro mam sięgać po przykłady, to postanowiłem oddać głos najlepszym. Na celownik wezmę „Barcę”. FC Barcelona to bez wątpienia jeden z najbardziej utytułowanych klubów świata. W historii sportu istnieją zawodnicy wybitni jak: Pele, Ip Man, Maradona, Clay, Romario, Lewandowski, Waldner. Istnieją też wybitni trenerzy. Któż nie słyszał o Feliksie Stammie, Wagnerze lub Guardioli. Skupmy się na Guardioli, lecz nie sposób mówić o warsztacie trenerskim Guardioli bez pominięcia człowieka, którego Maurinho (wielki antagonista Guardioli) nazywał swym mistrzem. A nazywał tak Louisa van Gaala.

Finał Ligi Mistrzów. Stadion Santiago Bernabeu. Zawodnicy wkraczają na boisko w asyście dzieci. Murawa dudni wrzawą jakby stadion nawiedziło trzęsienie ziemi. Co to będzie, gdy mecz się rozpocznie? „Jazda po bandzie”! Tylko jeden człowiek nie obserwuje drużyn. Szkoleniowiec Louis Van Gaal. Garbi się jak zwykle nad notesem. To zabawne w jakich sytuacjach nawiedzają go genialne pomysły. Czasami w jadalni, czasami w taksówce a tym razem podczas finału Ligi Mistrzów. Mecz się zaczyna. Louis odstawia notes, lecz nie kryje długopisu.

Po kilku dniach odbywa się spotkanie władz klubu i wtedy Louis van Gaal wskrzesza ideę Johana Cruyffa: cantera contra cartera (wychowankowie kontra portfel). Co to za hasło? Co Van Gaal ma na myśli? W 2010 roku Real Madryt wydał 80 milionów Euro na transfery, aby konkurować z FC Barceloną a Van Gaal hasłem cantera contra cartera zapewnia, że kosztowne transfery są niepotrzebne Barcelonie, pod warunkiem, że szkoleniowiec zainwestuje czas i uwagę w narybek. – „Barca jest w stanie triumfować w przyszłości w Champions League własnym składem”. Włodarze klubu wysłuchawszy co ma do powiedzenia Van Gaal milką, spoglądając po sobie i eksplodują śmiechem. Tylko Nunez się nie śmieje. Spogląda na Van Gaala i krew go zalewa. Twarz  prezesa FC Barcelony zmienia barwę. Drwiny i nienawiść, wyobraźcie to sobie…. Kontynuatorem idei Cruyffa i Van Gaala był Guardiola. Jaki trzeba mieć dar przekonywania, aby wmówić prezesowi, który słynie z zamiłowania do kosztownych transferów, potrzebę zmiany polityki. Guardiola dokonał tego. Od tej chwili władze FC Barcelony zmieniły system szkolenia. Transfery postanowiono przeprowadzać z kadry B do kadry A wewnątrz klubu. Tym samym akcent z kosztownych transferów przeniesiono na szkolenie młodzieży. Przywilejami zaczęła się cieszyć kadra B, czyli zaplecze klubu składające się z najzdolniejszych wychowanków. Po kilkunastu latach projekt długofalowego szkolenia zaczął przynosić efekty. Gdy ośmiu wychowanków szkółki (klubowej kadry B) zatriumfowało w Lidze Mistrzów, nikt już się nie śmiał z pomysłu Louisa Van Gaala. Eksperci zaczęli główkować jak to możliwe, że sportowcy pokroju Leona Messi lub Andresa Iniesty – czyli wychowanków klubowej szkółki – są cenniejsi od piłkarzy transferowych. „Spójrzcie jak Messi szybko się porusza”. „Patrzcie na Iniestę on nie biega, on tańczy. On nie kopie piłki on ją muska. Muska ją gdy kiwa. Ile kosztował ktoś taki”? Nic nie kosztowali. To wychowankowie kadry B. Oni i wielu innych zasilających obecnie kadrę A – FC Barcelony. Jak to możliwe, że na przestrzeni dwudziestu lat wytrenowano w jednej szkółce czołowych piłkarzy świata? Trener musiał dysponować naukowym paradygmatem i wpoić piłkarzom odpowiednią narrację. Jak brzmi ta narracja? Zerknijmy do notatek Guardioli. Wybacz Pep, że zdradzam Pana sekrety. Chyba się nie obrazi.

Z notatek Guardioli:

– NARRACJA. Konieczne jest uskutecznianie narracji, która wpoi zawodnikom, że styl bycia zawodowcem jest najważniejszy. Sam talent to za mało.

– ZAPLECZE LOGISTYCZNE. Badawczo-rozwojowy plac w formie szkółki.

– SEKTOR ZARZĄDZAJĄCY. Bez lidera nie zaistnieje rywalizacja, kształcenie i kultura sportowa. Szef lub trener nie zawsze jest synonimem słowa lider. Trener musi mieć wolną rękę.

– SCHEMAT ORGANIZACYJNY. Antyteza glamour i frywolności. Styl życia sportowca musi podlegać dyscyplinie. Asumpt stanowią byli zawodnicy klubu. Warto korzystać z ich pomocy przez współudział w treningu. To wzmacnia morale najmłodszych. Dla piłkarzy z kadry B musi istnieć cel. Tym celem będzie mechanizm powoływania do kadry A. Kto się zagapi straci okazję oraz szansę na awans.

– POGADANKI MOTYWACYJNE. Tworzą atmosferę klubu.

– Podział na „Organizatorów” oraz „Perły”. Organizatorzy są tłem dla pereł. Ale ich obecność jest konieczna dla rozwoju pereł. Bez organizatorów nie ma pereł.

Faza A – Rezerwa. Nie wolno szkoleniowcom przyspieszać rozwoju zawodników z rezerwy. Mają skoncentrować się na szlifowaniu techniki oraz taktyki. Nikt od nich nie wymaga na tym etapie sukcesów. (Guardiola wspomina, że kluczowa w tej fazie jest cierpliwość).

FAZA B – Rotacja. Rywalizacja i selekcja zaostrzają się.

FAZA C – Piłkarz kluczowy. Ktoś gotowy mentalnie i technicznie, aby udźwignąć odpowiedzialność reprezentowania drużyny A – perła. Paradygmat wewnątrz-klubowy od 2007 roku brzmi tak samo: nie wolno pomijać faz. Są konieczne, by zawodnik mógł sięgnąć po mistrzostwo. Ciekawy jest motyw piłkarzy transferowych w FC Barcelonie – jak Javier Mascherano „Jefecito” – potwierdzających regułę o patriotyzmie Barcelony, ale to już temat na inny artykuł.

Jak się ma porcja wiedzy zza miedzy piłkarskiej do naszej dyscypliny? Nie znam żadnego profesjonalisty w tenisie stołowym, który by pominął którąś z faz Guardioli budując formę. Posłużmy się przykładem wybitnych defensorów. Każdy z nich równie sprawnie czuje się w obronie, co w ataku. Szkoleniowcy nie zakładali im czopów zbyt wcześnie, tylko po to by jak najszybciej ciułali punkty. Zawodnicy, o których mowa, nim nauczyli się obrony, oswoili okładziny gładkie. To wymaga cierpliwości, nieprawdaż? Zawodowcy z reguły nie przyspieszają rozwoju drogami na skróty. Ich umiejętności hartują się w tyglu konkurencji a tenis stołowy to styl ich życia. Nikt kto się obijał nie został mistrzem świata lub Europy. Z czym mi się kojarzy narracja, o której wspomina Guardiola? Z treningiem mentalnym. Większość lektur o tenisie stołowym porusza kwestię techniki, rzadziej taktyki. Tymczasem w Integralnym Tenisie Stołowym zetknąłem się po raz pierwszy z pojęciem SOG (Stan Optymalnej Gotowości). To właśnie SOG wynika z narracji, o której wspomina w notatkach Guardiola. SOG to paradygmat FC Barcelony oraz Integralnego Tenisa Stołowego. To punkt styczny obu dyscyplin. Najważniejsza w sporcie jest mentalność i narracja. Narracja i mentalność. Jeśli się nie zgadzasz ze mną, odpowiedz sobie na pytanie, co napędza sportowców do sukcesów: ambicja, czy siła mięśni?

Skoro założyłem, że w artykule zaakcentuję wątki naukowe warto napomknąć przy okazji Guardioli i Rona Clarka o „efekcie Diderota”. Diderot był biedakiem żyjącym w skrajnej nędzy. Gdy otrzymał „grant” za osiągnięcia na polu naukowym od Carycy Katarzyny, postanowił zainwestować pieniądze w wykwintny szlafrok. Przynajmniej raz mógł się poczuć niczym panicz. Zaraz po zakupie markowego ciuchu zorientował się, że jego dyskurs estetyczny został zachwiany. Narracja z samym sobą brzmiała wtedy tak: mój nędzny pokój nie pasuje teraz do „wypasionego” szlafroka. Dokładnie nie użył takich słów ale wiadomo co mam na myśli. Efekt narracji zaowocował tym, że obraz pokoju na przestrzeni miesięcy stał się zwierciadłem szlafroka. Z rupieciarni willa! Czyż klub nie jest zwierciadłem szkoleniowca a klasa nauczyciela? Ktoś pokroju Pepa Guardioli lub Rona Clarka odziewa podopiecznych w szlafroki profesjonalizmu, dyscypliny i ambicji. Wtedy sukcesy nakręcają kolejne sukcesy. A jeśli trener wyznaje bylejakość, to jaki szlafrok przywdzieją jego uczniowie? Sądzę, że tak to działa. Inaczej jak wytłumaczyć sukcesy Guardioli lub Van Galla w różnych klubach a Rona Clarka w różnych szkołach? Narracja i paradygmat.

Ojczyzna Wojowników

Przybyłem do Polski, by trenować Polaków. Byłem bezwzględny! 

Hiromi Tomita

  Kolejną fascynującą dyscypliną sportu są sztuki walki. Jakoś tak się składa, że gdy słyszę o profesjonalizmie i dyscyplinie, przed oczyma staje mi Japonia, stolica wojowników zwanych Samurajami. Może jestem nudny, bo się powtarzam, ale najważniejsza dla japońskich wojowników była narracja. Narracja etosu wojownika. Umiejętności szermierzy oraz fechmistrzów japońskich były bajeczne. Gdy jedna z najpotężniejszych armii w historii świata – a mowa o Mongołach, którzy podbili w owym czasie pół świata, w tym Chiny – najechała na małe wysepki, nikt z agresorów nie spodziewał się oporu Japończyków. Samuraje zakradali się pod osłoną nocy na okręty wrogów i w pojedynkę stawiali czoła licznym załogom nieprzyjaciół. Zazwyczaj wygrywali potyczki i puszczali łodzie agresorów z dymem. Aż dziw bierze, że takie sytuacje wydarzyły się naprawdę. Cios dla Samurajów stanowił edykt cesarski z epoki Meji. Od drugiej połowy XIX wieku prawo zabraniało Samurajom noszenia mieczy a nagonka polityczna lansowała przekonanie, że bycie wojownikiem i patriotą to obciach. Międzynarodowym koncernom, które pragnęły podbić dziewiczy, otwierający się na świat japoński rynek, było nie w smak zatrudnianie dumnych wojowników. W obliczu tych wydarzeń wybuchła Rebelia Samurajów – Satsuma, która jest tematem przewodnim filmu ,,Ostatni Samuraj”.

Gdy Cesarz zorientował się po pewnym czasie, że biznesmeni z zagranicy wcale nie są wspaniałomyślni i nie marzą o tym, aby bezinteresownie pomóc Japończykom, powołał instytucję, która miała wskrzesić potęgę intelektualną Japonii z ery Tokugawa (Epoka Samurajów, czyli szogunatu). Instytucja powołana przez Cesarza szkoliła najwybitniejszych trenerów i nauczycieli w całej Azji. Z tej instytucji wywodzili się także trenerzy tenisa stołowego! Trenerzy szkoleni przez samurajów. To naprawdę coś niezwykłego. No bo właśnie w tym rzecz, że niedobitki z klasy Samurajów musiały pracować w nowej epoce, aby wykarmić rodziny. Znajdowali zatrudnienie w policji, szkołach, klubach lub instytucjach pokrewnych tej z Kioto. Nawet dziś turyści zwiedzający Butokuden, Bujutsu Kyoin Yosijo mówią o niepowtarzalnej aurze tych miejsc. Jak to jest trenować w Kioto. Trenować w hali gimnastycznej gdzie ćwiczyli Samuraje? Po „rozbrojeniu” kasty wojowników wielu samurajów wyemigrowało do USA lub Europy. Niektórzy zakładali firmy. Najciekawszą o jakiej słyszałem, powołał do życia Kenkichi Sakakibara. Nazywano ją Gekken Kogyo. Zrzeszała najwybitniejszych szermierzy ówczesnej Japonii. Organizowali pokazy szermierki, a zarobione pieniądze przeznaczali dla druhów, którzy nie potrafili a może nie chcieli dostosować się do życia w nowym ładzie społecznym? Pieniądze napływały do firmy strumieniami, gdyż przez dwieście lat trening samurajów obwarowany był klauzulą tajemnicy. Tylko ezoterycy mogli uczestniczyć w szkoleniu, i tylko ezoterycy rozumieli, że stal hartuje się w zimnej wodzie a kręgosłup powinien być jak Hamon (linia hartowania miecza), i nagle zdjęto zasłony ujawniając sekrety szermierki. Niejednokrotnie w trakcie pokazów klubowi szermierze potykali się z Samurajami, lecz wtedy pojedynki kończyły się bardzo szybko zwycięstwami Samurajów. Jeden z szermierzy klubowych uprawiających kendo powiedział, że żaden sportowiec nie ma szans z Samurajami, bo „dziś trenować może każdy, a dawniej tylko ci, którzy udowodnili, że szermierka jest ich stylem życia”. 

 Jeśli spojrzeć w ten sposób na tenisa stołowego, jakie można wyciągnąć  wnioski? Czy ping-pongiści, którzy chcą odnosić sukcesy na arenie międzynarodowej powinni uczynić z tenisa stołowego narrację o stylu życia?                       

Polegać jak na Zawiszy

 Sumienia nie kupisz.

 Zawisza Czarny Herbu Sulima

Na koniec zostawiłem mojego ulubieńca Zawiszę. Nie wszyscy zdają sobie sprawę, że jednym z najwybitniejszych, o ile nie najwybitniejszym rycerzem wszech czasów, był Polak! Jak trenował? W XIV wieku chłopcy wywodzący się z rodzin szlacheckich terminowali u prywatnych nauczycieli pokroju Jana Długosza lub uczyli się od krewnych. Każdemu w dzieciństwie przydzielano opiekuna, który stawał się mentorem dziecka. Dziś w szkołach lub w klubach wielu uczniów przypada na nauczyciela. Zawisza miał mentora na wyłączność. Podobnie postępowano w Sparcie z nastoletnimi wojownikami. Możliwe, że mentorem Zawiszy był wuj lub ojciec, który pełnił funkcję kasztelana w Garbowie. Akurat w tym temacie kronikarze skąpią opisów. Jedno jest pewne, uczył go profesjonalny szermierz. Paradygmat edukacji brzmiał wtedy: najważniejsze to wpoić dziecku zapał do nauki. SOG czyż nie? Dźwignią handlu jest reklama a dźwignią edukacji powinna być ciekawość. Mentorzy potrafili w epoce średniowiecza (Renesansu, Młodej Polski) rozbudzić w dzieciach ciekawość świata, głód wiedzy i ambicję. Uczyli ich jak  czytać, pisać oraz jak żyć. Współcześnie nauczyciele rzadko to potrafią. Wyjątkiem potwierdzającym regułę jest Ron Clark. Witkacy, Zawisza lub inni wielcy mężowie stanu albo myśliciele nie uczęszczali do szkół, za to byli głodni wiedzy i szalenie ambitni. Głód wiedzy i ambicja! Efektem takiego modelu edukacji była erudycja. Zawisza władał biegle kilkoma językami, znał się na literaturze, historii oraz sztuce i cieszył się powodzeniem płci pięknej na salonach. Król Polski uczynił go najważniejszym spośród dyplomatów. To Zawisza negocjował w interesie Polski za granicą. W jakim wieku polskie dzieci zaczynały w średniowieczu trening szermierki? Kronikarze są zgodni: „gdy raczkowały, już wtedy ich oswajano z bronią i sadzano w siodle, a gdy wyrośli każden był wart tyle, co stu innych wojów za granicą”. Zawisza rozpoczął więc przygodę z kopią oraz mieczem już w kołysce. Co wydarzyło się potem? Coś co Guardiola nazywa fazą B a Samuraje hamonem hartowanym w zimnej wodzie. Zawisza odkrył świat palcatników. Palcatami nazywano ongiś drewniane atrapy mieczy. Na palcaty mierzyły się dzieciaki w całej Polsce. Była to niepisana polska tradycja, którą utrwaliło kilku niezależnych historyków w kronikach. Zawisza najpewniej wprawiał się w ulicznych potyczkach, gdzie korzystano z broni drzewcowej. To siniaki, krwiaki i guzy stworzyły Czarnego. Na przydomek zasługiwali tylko najlepsi palcatnicy i rycerze. Zawisza alias Czarny alias Sulimczyk (rycerz godła Sulima). Z dnia na dzień sława jego godła zataczała coraz szersze kręgi wśród młodzieży polskiej. Jako zwycięzca Garbowa miał prawo zmierzyć się z mistrzem Sandomierza, potem Krakowa. Wyobraźcie sobie rzesze kibiców, którzy skandowali przed pojedynkiem: czarny, czarny, tak jak to miało miejsce wiele lat później, gdy podczas wojen polscy rycerze skandowali jego imię na frontach. W trakcie bitwy pod Grunwaldem wyzwał Zawiszę Czarnego legendarny rycerz Krzyżacki. Front umilkł. Wojownicy się rozstąpili ustępując placu liderom wrogich armii. Polak wygrał pojedynek.

Zawisza swą sławę zawdzięczał postawie, talentowi i metodyce szkolenia. A z metodyką było tak.

  Podania o gangsterach istnieją odkąd istnieją kroniki. Przez tysiąclecia piraci, rabusie, rzezimieszki oraz bandyci wyrządzali ludziom krzywdę. Niektórzy bandyci grupowali się w gangi napadające samotnych wędrowców. Ofiarą bandyckiej agresji padł pewien przybysz z Italii. W pojedynkę stawił czoło gangsterom uzbrojonym w miecze, kopie, buzdygany. Bandyci osaczyli go niczym psy gończe rasowego wilka. Z kilkoma walczył a kilku w tym czasie łupiło jego dobytek. Zawisza wracał w kompanii braci z Węgier, gdy dostrzegł kurz przy gościńcu. Skrzyknął braci. Bandytów było więcej ale rycerz nie odwraca wzroku, gdy widzi nieuczciwą potyczkę. Postawił na szali własne życie i wsparł Włocha. Gdy bandyci zakosztowali miecza Zawiszy rychło uciekli. Wędrowiec z Italii okazał się legendarnym w całej Europie nauczycielem fechtunku, ongiś słynnym fechmistrzem. Zwano go Ippolito. Prawda o szkoleniu w tamtych czasach wygląda tak, że najwybitniejsi wojownicy wywodzili się zwykle z arystokracji lub „magnaterii”, gdyż tylko majętnych rodziców stać było na branie lekcji u generałów lub profesjonalistów pokroju Ippolito. Syna kasztelana nie byłoby stać na terminarz u nauczyciela, który wyszkolił kwiat rycerstwa europejskiego. Jednak Ippolito postanowił odwdzięczyć się rycerzowi z Polski. Trenował Zawiszę przez dwa lata a raczej katował. Mówiono, że był katem dla swych uczniów. Wpuszczał człowieka w trybiki machiny treningowej, i wypluwała albo posąg wojny, albo galaretę. W przypadku Zawiszy korzyść z treningu była obopólna. Czarny zyskał genialnego trenera a Ippolito genialnego ucznia. Ippolito zyskał Ziarno. A gdy Ziarno trafia na urodzajną glebę, dzieją się takie sytuacje jak ta, którą opiszę.

  Tłum wiwatował na cześć syna króla Hiszpanii, bynajmniej nie z powodu szlachetnego urodzenia, lecz umiejętności. Wygrał kolejny międzynarodowy turniej rycerski. Kilkaset razy już triumfował i zawsze wyzywał tylko najlepszych. Tylko takich, którzy jeszcze nigdy nie przegrali. Tylko geniuszy. Raz mistrza Francji, innym razem mistrza Anglii.

– Aragończyk, Aragończyk – wrzask pienił się na ustach kibiców. Krzyczeli Aragończyk ale myśleli Achilles, bo wierzyli że jest niezniszczalny. Skąd wiadomo? To było słychać w tembrze ich głosu. Tubalny baryton wrzasku. Paszcza tłumu ryczała niczym trąba….Króla jednego z największych mocarstw ówczesnego świata stać było na najwybitniejszych sparing-partnerów i nauczycieli dla swojego syna. Przybywali z najodleglejszych zakątków świata.

  Gdy Zawisza zwany Czarnym przybył z orszakiem dyplomatów ze wchodu Europy na dwór królewski w Hiszpanii, stolica huczała od plotek, że przybysz to najsławniejszy szermierz w całej Polsce, taki co to wygrał setki turniejów w przepięknym stylu i nigdy nie korzystał ze stref komfortu. Zwano je „Polami”. Otóż w XV wieku istniało wiele rodzajów turniejów rycerskich a wśród nich potyczki drużynowe zwane bohurt. W drużynówkach starano się nie zabijać ludzi. Wspaniałomyślnie brano za pojmanych okup. Jeśli ktoś miał dosyć potyczek z powodu ran albo groźnych rywali, mógł skorzystać z łąk neutralnych, gdzie nie toczono bojów. Rycerz mógł się tam posilić lub pokrzepić winem. Znając życie, ludzi pokroju przysłowiowego Zagłoby tam nie brakowało. Zawisza nie chciał być taki. Wiedział, że droga do chwały nie wiedzie przez strefy komfortu…

Aragończyk był przekonany, że szermierz z Polski nie jest godzien tego pojedynku ale tłum żądał walki. Czego następca tronu nie zrobi dla tłumu. Ogłoszono termin pojedynku. Rzeki kibiców z całej Hiszpanii i Europy zatopiły esplanady. W dniu potyczki hiszpański chłopiec przebiegł drogę Zawiszy.

– To cię czeka! – Chłopiec przejechał palcem po swej szyi niczym sztyletem. Zawisza rozumiał z kim przyszło mu się zmierzyć ale czy Aragończyk też rozumiał konsekwencje. Nikt nie wierzył w Polaka, nikt mu nie dawał szansy a tymczasem to Polak nie dał szansy Aragończykowi. Żadnej szansy. Gdy Hiszpan przegrał, ulice zamilkły. Król przydzielił Zawiszy oddział ochroniarzy, bo rozwścieczeni kibice chcieli Sulimczyka ukamienować.

  Jaki nasuwa się z tej historii morał? Jaki wniosek? Samuraje wspominali, że stal hartuje się w lodowatej wodzie a Zeloci, że Królestwo Niebieskie jest jak Kwas w Chlebie, Egipscy wojownicy że Skarabeusz toczy kulę gnoju i że Lotos dojrzewa w Błocie. A nasz narodowy Bohater, że strefy komfortu nie prowadzą do chwały. Pola konsumpcji, pola lenistwa, pola hańby. Otóż Rumiany Chleb dojrzewa na Zakwasie. Przez wiele lat nie rozumiałem czemu Piramidę w Meksyku obmywa jezioro rtęci. Przecież rtęć jest trująca niczym kwas. Dlaczego arystokraci mieliby przebywać w takim miejscu? Dziś sądzę, że taki był zamysł. Pokazać, że bez kwasu nie ma chwały. Ci którzy chcą osiągnąć sukces, muszą spodziewać się krętej drogi pełnej cierni, chwastów i morza rtęci.   

                                                                                               

                                                                                                                            Jan Ciepiał