“Przeskoczył chiński mur” to tytuł wywiadu przeprowadzonego przez Dariusza Farona z trenerem przygotowania motorycznego Bartoszem Bibrowiczem, który współpracuje z tenisistami stołowymi w Chinach.

 

W Polsce notujemy rekordowe liczby zakażeń koronawirusem, a w Chinach spokój. Można powiedzieć, że ten kraj pokonał już wirusa? Chińczycy wprowadzili efektywny system kontroli. Mimo to pojawiają się jeszcze nieliczne przypadki zarażeń. Całe społeczeństwo wzięło odpowiedzialność za innych. Położono ogromny nacisk na profilaktykę, co okazało się kluczowe. Podam przykład: w prowincji Szandong w ciągu pięciu dni przetestowano dziewięć milionów osób w celu wyłapania zagrożeń, gdy pojawiło się tam małe ognisko zakażeń.

Gdzie pan obecnie przebywa? Dwa tygodnie temu przyjechałem do Polski, by zobaczyć się z rodziną. Zasmuciło mnie to, co zobaczyłem. Nie wiem, dlaczego dopuściliśmy do takiej sytuacji. Czy wybory i wakacje były wystarczającym powodem, aby całkowicie zignorować niebezpieczeństwo? Jeden jest mądrzejszy od drugiego. Wirusy są i zawsze były wśród nas i o tym nie można zapominać. Natomiast, zamiast przygotować się na nadejście drugiej fali zachorowań, która była oczywista, nie zrobiono nic. Mam wrażenie, że obecne działania są robione na szybko. Powinniśmy być w zupełnie innym miejscu.

Wyjechał pan do Chin w 2016 roku. Jak to się zaczęło? Negocjowałem z Chińczykami przez… siedem miesięcy. W końcu doszliśmy do porozumienia. Czułem, że dostałem ogromną szansę. Poznałem już dobrze polski system i wiedziałem, że jeśli chcę iść do przodu, muszę wyjechać. Zobaczyć więcej i wrócić, by jeszcze lepiej pracować na rzecz polskiego sportu w przyszłości.

Czemu negocjacje trwały tak długo? Nie chodziło o kwotę wpisaną w kontrakcie, tylko o odpowiedni moment rozpoczęcia pracy i wejścia w ich system. Gdy zgłosili się Chińczycy, moja żona była w ciąży, co też miało spore znaczenie. Pierwsze rozmowy odbyliśmy przed igrzyskami olimpijskimi w Rio. Gorący okres, moje przybycie w tamtym momencie przyniosłoby więcej problemów niż korzyści. Dostaję wynagrodzenie za wykonywaną pracę, ale też za to, że jestem w pełni dyspozycyjny dla chińskich zawodników. Moim zdaniem Chiny rozumieją, jak wymagająca jest to praca, zwłaszcza kiedy mówimy o obcokrajowcu.

Pamięta pan pierwszy dzień na azjatyckiej ziemi? Oczywiście. Przyleciałem do Pekinu o szóstej rano. Miałem przespać się w hotelu i jechać pociągiem na drugi koniec Chin. Zaskoczyło mnie… śniadanie. Dostałem kleik ryżowy z kurzą łapką. Chińczycy lubią testować innych i sprawdzać, czy trener poradzi sobie ze stresem. Przed podpisaniem kontraktu myślałem, że lecę na tzw. rekonesans. By po prostu zobaczyć, jak wszystko wygląda na miejscu. Tymczasem w ostatniej chwili dowiedziałem się, że mam przemawiać na konferencji przed sporą publiką. Przyszło pięciuset trenerów z całych Chin. Osoby, które mnie zatrudniały, chciały sprawdzić, czy mają do czynienia z rzemieślnikiem, czy profesjonalistą. Na szczęście sobie poradziłem, mimo że sygnał o wystąpieniu otrzymałem dopiero w samolocie. Trafiłem do zupełnie innego świata.

Z chińskimi sportowcami pracuje się inaczej niż z polskimi? Tak. Nie krytykuję polskich zawodników, ale u Chińczyków imponuje mi etyka pracy. Tutaj każdy chce wskoczyć na najwyższy poziom, bo wiąże się to z ogromnymi korzyściami, także społecznymi. Jeśli Chińczyk osiąga sukces, państwo go wspiera. Cały czas nadzoruje pracę reprezentantów, bo zawodnicy nieustannie przebywają na zgrupowaniach w ośrodkach szkoleniowych. Poza tym Chińczycy niezwykle poważnie podchodzą do kwestii reprezentowania kraju. Gdy jesteś sportowcem, masz się stać dumą obywateli i pokazywać siłę narodu.

Z kim pracował pan do tej pory? Z kadrą judo i siatkarzy, przez dwa lata współpracowałem z Raulem Lozano. Poznałem też jego rodzinę i do dziś mamy świetny kontakt. Umówiliśmy się, że jak tylko skończy się pandemia, rozegramy partyjkę golfa. Przebywając na co dzień z takim człowiekiem, czułem się wyróżniony. Niesamowity facet. Teraz pełnię funkcję trenera przygotowania motorycznego w reprezentacji tenisistów stołowych, którzy są przecież najlepsi na świecie. Pracowałem już z nimi w 2017 roku. Tutaj tenisiści stołowi są niczym zawodnicy NBA w Stanach Zjednoczonych albo Real Madryt w światowym futbolu.

W Chinach cieszą się wyjątkowym uznaniem? To duma narodowa. Gdziekolwiek się zjawiają, tłum ogarnia szaleństwo. Pierwszy raz spotkałem się czymś takim, że drużyna jest witana na lotnisku przez tłum kibiców w kilku krajach. Niektórzy chińscy tenisiści stołowi mają w mediach społecznościowych większe zasięgi niż najlepsi sportowcy na świecie w popularniejszych dyscyplinach. Zdobycie ich zaufania nie było łatwe.

Jak się panu to udało? Od pierwszego dnia staram się adaptować, mówić po chińsku, jednak to tak naprawdę “chinglish”, czyli angielski pomieszany z chińskim. Zależało mi, by zawodnicy poczuli, że nie jestem obcy. Pokazałem im, że Polak w ich reprezentacji stanowi wartość dodaną. Chciałem udowodnić im, że mamy znakomitych specjalistów. Często bywa niestety tak, że Polacy są bardziej doceniani za granicą niż w kraju. Mamy trenerów, którzy mogliby pracować nad Wisłą, a siedzą w innych państwach. Podam przykład judo, czyli dyscypliny najbliższej memu sercu. Waldemar Legień pracuje od lat we Francji, Robert Krawczyk w Belgii. Ten drugi walnie przyczynił się do zdobycia medali olimpijskich, a przecież mówimy o kraju dziesięciokrotnie mniejszym od Polski!

Pan nie tęskni za krajem? Każdego dnia, głównie za rodziną. Ze względu na sytuację na świecie jestem w Azji sam. A teraz przebywam w Polsce ze względów prywatnych. Chińczycy dali mi ogromne wsparcie i pozwolili lecieć “na chwilę” do kraju, bym pozałatwiał swoje sprawy. Mocno zaplanowałem całą swoją karierę. Kiedy rozpocznę kolejny etap pracy, chciałbym być bliżej rodziny. Jeśli masz dorastającego syna i żonę, która też świetnie radzi sobie zawodowo i ma swoje plany, nie jest łatwo pracować na drugim końcu świata. Ale z Chinami i tak będę związany już na całe życie.

Kiedy syn poprosi za kilka lat, by opowiedział pan najciekawszą historię z pobytu w Chinach, co pan wybierze? Wierzę, że historie, które zapierają dech w piersiach, jeszcze przede mną. Na pewno opowiem młodym chłopaku. Pewnego dnia wyruszył na drugi koniec świata, by spełniać marzenia. I w jakimś stopniu na pewno mu się to udało. Ale to jeszcze niedokończona historia.

Źródło: https://sport.onet.pl/tenis-stolowy/przeskoczyl-chinski-mur-historia-bartosza-bibrowicza/lpfzgl

Zdjęcie główne: http://spojnik.com/imprezy/sport-i-turystyka/91345–zapraszamy-na-wycieczke–trenton-chiny.html